Jej ukraińscy właściciele nieoczekiwanie zażądali ponad 400 mln zł od ministra skarbu. - Inaczej ten biznes ze stocznią po prostu się nie uda - twierdzą.
- Oba te rozwiązania są nie do przyjęcia - mówi dziennikowi Marcin Ciok z firmy ISD Polska. - Produkcja statków na jednej pochylni jest nieopłacalna. Zwrot 760 mln zł pomocy publicznej jest równie absurdalny. Za takie pieniądze można by zbudować od podstaw nową stocznię i jeszcze by zostało na inne wydatki.
Rozwiązaniem problemu miałby być kolejny zastrzyk państwowej gotówki do ich firmy. Jak ustaliła "Gazeta", list od ISD z taką propozycją dotarł w ostatnich dniach do ministra skarbu.
- ISD Polska zażądało 402 mln zł "bezzwrotnej pomocy" - informuje "Gazetę" Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska.
Według Marcina Cioka, Ukraińcy w środę spotkają się z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem. Jak twierdzą, czują się wprowadzeni w błąd. - Według dokumentów, którymi dysponowaliśmy w momencie zakupu stoczni, pomoc publiczna udzielona firmie wynosiła 190 mln zł, a do zwrotu realnie było ok. 60 mln - mówi Ciok. - Tymczasem w styczniu 2008 r. dopisano nam ponad pół miliarda złotych pomocy, która wcześniej przypisana była innym polskim stoczniom.
Jego zdaniem państwo powinno przyznać, że nie zrealizowało programu restrukturyzacji Stoczni Gdańsk z 2006 r. - Nie doszło m.in. do odkupienia pochylni od firmy Synergia, ani podwyższenia kapitału stoczni o 50 mln zł - wylicza Ciok.
Jak państwowe pieniądze miałyby trafić do prywatnej Stoczni Gdańsk? Według informatorów "Gazety" w grę wchodzą różne formy - dokapitalizowanie firmy przez skarb państwa, a także wykup pochylni od Synergii i przekazanie ich na własność stoczni.
- Stocznia Gdańsk to prywatna firma. Nie ma podstaw do udzielania jej jakiejkolwiek gotówkowej pomocy, abstrahując od astronomicznej wysokości roszczeń z listu. Obawiamy się, czy nie jest to gra negocjacyjna, która ma umożliwić firmie ISD Polska uzasadnienie likwidacji działalności stoczniowej - mówi Sławomir Nowak.
- To nie jest gra. Jesteśmy naprawdę w bardzo trudnej sytuacji - twierdzi nieoficjalnie jeden z menedżerów ISD. - Stocznia kosztuje nas 15 mln zł miesięcznie. Jeśli nie dogadamy się z rządem, będzie trzeba zapomnieć o budowie statków. Ale rozważamy także możliwość podważenia całej umowy prywatyzacyjnej.
- Te roszczenia to jakieś nieporozumienie - dziwi się Roma Sarzyńska, rzeczniczka państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu, która sprzedała Ukraińcom stocznię. Przypomina, że zanim ISD przejęła kontrolę nad Stocznią Gdańsk, była już jej mniejszościowym udziałowcem. Miała więc taki sam dostęp do informacji o spółce jak państwowi współwłaściciele.
Poseł Tadeusz Aziewicz, ekspert PO do spraw stoczniowych, oskarża rząd PiS: - Tak im się spieszyło z prywatyzacją, że nie zadbali o uzgodnienie podstawowych spraw.
- To nieprawda. Komisja Europejska żądała, by najpierw znaleźć prywatnego inwestora, a dopiero później negocjować kwestie pomocy publicznej - broni się Andrzej Jaworski, polityk PiS i b. prezes Stoczni Gdańsk (nadal w niej pracuje).
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Stocznia Gdańsk też woła o pomoc