Jeśli właściciel Stoczni Gdańsk, ukraiński ISD, kupi też stocznię w Gdyni, w Trójmieście powstanie wielka stocznia, ale nieuniknione będą zwolnienia grupowe.
"Wiarygodny plan" to dla Brukseli m.in. wskazanie przez polskich urzędników konkretnej firmy, która kupi stocznie w Gdyni i Szczecinie (ta w Gdańsku została jeszcze w 2007 r. sprzedana ISD).
Ta sama firma jest najbliżej przejęcia Stoczni Gdynia, czyli spółki, która spośród państwowych producentów statków jest w najtrudniejszej sytuacji finansowej.
- Rozmawiamy z ISD - potwierdza wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik. - Na ile procent się z nimi dogadamy? Nie chcę bawić się we wróżkę. Mogę powiedzieć tyle, że konieczność przygotowania planu restrukturyzacji - czyli de facto wskazania inwestora - do 26 czerwca oznacza bardzo mało czasu na zastanowienie. To z kolei sprawia, że rozmawiamy tylko z wiarygodnymi chętnymi.
ISD Polska już w 2007 r. było zainteresowane przejęciem Stoczni Gdynia, ale kiedy Ukraińcy zapoznali się z sytuacją finansową firmy, zrezygnowali i zdecydowali się na Gdańsk.
- Teraz sytuacja się zmieniła. Ukraińcy mają problem w Gdańsku. Ostatnio dowiedzieli się, że mają do wyboru: zwracać ponad 700 mln zł pomocy publicznej albo zgodzić się na zamknięcie dwóch z trzech pochylni. Żadne z tych rozwiązań nie jest do przyjęcia, bo oznacza dla nich potężne straty - mówi menedżer ze Stoczni Gdynia. - Z kolei państwo stoi pod ścianą w przypadku Stoczni Gdynia. Jeśli szybko nie znajdzie chętnego, stocznia zbankrutuje. A to oznacza gigantyczne straty skarbu państwa, no i konflikty społeczne.
Potwierdzają to przedstawiciele ISD. - My mamy kłopot z Komisją Europejską. Skarb państwa ma kłopot ze Stocznią Gdynia. Wspólnie szukamy rozwiązania. Ale na razie więcej nie powiem - ucina Jacek Łęski, rzecznik ISD Polska.
Jak mogłaby wyglądać taka operacja? Skarb oddłużyłby Stocznię Gdynia (potrzeba na to ok. 1 mld zł), a następnie - w zamian za gwarancję inwestycji o określonej wartości - firma trafiłaby do ISD Polska.
Kolejnym etapem byłoby rozwiązanie kwestii redukcji mocy produkcyjnych w obu firmach. Na razie KE domaga się zamknięcia dwóch z trzech pochylni w Gdańsku i jednego z dwóch suchych doków w Gdyni. - A jeśli obie stocznie miałyby jednego właściciela, można by wynegocjować z Brukselą zamknięcie wszystkich pochylni w Gdańsku i użytkowanie obu doków w Gdyni. Oba zakłady miałyby specjalizacje - mówi nasz informator.
Ale taki wariant oznacza konieczność zwolnień grupowych. Według naszych informatorów chodzić może o zwolnienie ok. 2 tys. osób (dziś firmy zatrudniają ok. 10 tys. osób).
To byłaby kolejna próba połączenia Stoczni Gdynia i Stoczni Gdańsk. Pierwszej dokonano w czasach, kiedy kontrolę nad Stocznią Gdynia miał bankowiec Janusz Szlanta. Pod koniec lat 90. kontrolowane przez niego firmy kupiły od syndyka Stocznię Gdańską. Stocznie podzielono na nowo dopiero w 2006 r., m.in. dzięki żądaniom związkowców ze Stoczni Gdańsk, którzy z połączeniem nigdy się nie pogodzili. Teraz także zapowiadają protest.
- Nie chcemy połączenia. Uważamy, że toczące się rozmowy to efekt szantażu Ministerstwa Skarbu na naszym właścicielu, ukraińskiej firmie ISD - mówi Karol Guzikiewicz, wiceszef "S" w Stoczni Gdańsk. Dlatego 300 stoczniowców w piątek przyjeżdża protestować przed kancelarią premiera, Sejmem i Ministerstwem Skarbu. - Jeśli nikt poważny z nami nie porozmawia, zbudujemy przed kancelarią miasteczko namiotowe i zostaniemy w Warszawie na dłużej - mówi Guzikiewicz.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Ukraińska superstocznia w Trójmieście