W Brukseli okazało się, że zanim w kolebce "S" Ukraińcy będą mogli rozwinąć produkcję statków, muszą oddać państwu 700 mln zł - siedem razy więcej niż wcześniej szacowano.
Do rozwiązania miał jednak jeden podstawowy problem - od 2005 r. Stocznia Gdańsk jest pod lupą Komisji Europejskiej, która bada pomoc publiczną udzieloną polskim stoczniom, np. w postaci pomocy na restrukturyzację, poręczeń kredytów. KE stwierdziła: Ograniczcie moce produkcyjne lub oddajcie pieniądze od państwa. - Będziemy chcieli zwrócić pomoc publiczną. To się będzie opłacać - mówił podczas prywatyzacji Andrzej Jaworski, prezes Stoczni Gdańsk.
I właśnie żeby o tym porozmawiać, Ukraińcy z ISD oraz przedstawiciele Ministerstwa Skarbu pojechali w ubiegłym tygodniu do Brukseli - czytamy w dzienniku.
Informator "GW" zdradził, że rozmowa była od początku nieprzyjemna. W końcu jeden z urzędników KE powiedział: Albo zamknięcie dwie z trzech pochylni, albo będziecie musieli oddać 700 mln zł.
Te słowa zaskoczyły polską delegację, a Konstanty Litwinow, prezes ISD Polska, miał wstać i bez słowa wyjść z sali konferencyjnej.
Zdziwienie było tak duże, bo do tej pory szacowano, że w grę wchodzi kwota od 30 do 106 mln zł (w 2007 r. kwotę 106 mln zł jako najczarniejszy scenariusz przedstawiał posłom Marek Niechciał, szef Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta). Rozbieżności są tak duże, bo nie ma jasności co do metodologii wyliczenia pomocy publicznej, czasem uwzględniane jest np. 100 proc. spłaconych już przez stocznie kredytów tylko dlatego, że były poręczone przez państwo - wyjaśnia dziennik.
Oficjalnie pytany przez "GW" o wyjazd do Brukseli Litwinow ucina: - To było spotkanie zapoznawcze. Zaplanowaliśmy kolejne, na których omawiać będziemy szczegóły związane z udzieloną Stoczni Gdańsk pomocą publiczną.
Więcej mówi w "Gazecie Wyborczej" jego rzecznik. - Czujemy się oszukani. Z dokumentów, do których mieliśmy dostęp przed zakupem Stoczni Gdańsk, nie wynikało, że może chodzić o tak gigantyczną kwotę - mówi Jacek Łęski, rzecznik ISD Polska. - Musimy teraz przygotować się na różne warianty rozwoju sytuacji: Rezygnację z działalności stoczniowej albo starania o unieważnienie transakcji zakupu Stoczni Gdańsk i wycofanie się z inwestycji.
Ale wycofanie się z transakcji nie jest proste. Podwyższenie kapitału Stoczni Gdańsk jest już zarejestrowane w sądzie, ale - jak ustaliła "GW" - prawnicy firmy ISD Polska zbierają dokumenty, by móc wykazać, że kupili "kota w worku".
- Najprostszym rozwiązaniem jest zgoda na zamknięcie dwóch pochylni, ale od początku jasno mówiliśmy: chcemy budować statki i byliśmy gotowi na rozmowy o zwrocie pomocy publicznej, tylko nie w tak gigantycznych rozmiarach - mówi w dzienniku Łęski.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: ISD grozi zerwaniem umowy zakupu Stoczni Gdańsk