Przywóz do Polski setek ton odpadów, m.in. odpadów hutniczych i złomu z Ukrainy i Słowacji odbywał się bez kontroli - wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli (NIK).
O sprawie napisała w poniedziałek Gazeta Wyborcza.
Jak poinformował Stefan Gados, wicedyrektor delegatury NIK w Rzeszowie, która odpowiadała za kontrolę w Polsce, zbadano ponad 300 przypadków przewozu odpadów w latach 2004-2007, co stanowiło 13,4 proc. wszystkich transportów w obrocie pomiędzy tymi państwami. NIK ma zastrzeżenia do pracy Straży Granicznej, Urzędów Celnych i Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Gados podkreślił, że "raport bezwzględnie stwierdza, iż Polska, Ukraina i Słowacja nie przestrzegały konwencji bazylejskiej" z 1989 roku w zakresie zapewnienia skutecznego systemu kontroli transgranicznego przemieszczenia odpadów. Konwencja nakłada obowiązek kontroli przepływu odpadów przez granice. W Polsce odpowiedzialne za te kontrole są: Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, Straż Graniczna i Urzędy Celne.
Według raportu, Straż Graniczna (SG) powinna m.in. sprawdzić, czy jest pozwolenie na wwóz do naszego kraju transportu odpadów. Tymczasem ustalenia NIK wskazują, że w 55 przypadkach na ponad 300 SG wpuściła transporty bez wymaganych pozwoleń.
Rzecznik prasowy Straży Granicznej płk Wojciech Lechowski powiedział, że raport NIK jest obecnie analizowany i po zapoznaniu się ze wszystkimi zarzutami zostanie przygotowana odpowiedź. - Trudno coś na gorąco powiedzieć - dodał i wyjaśnił, że raport trafił do SG dopiero pod koniec ubiegłego tygodnia.
- Z kolei Urzędy Celne powinny sprawdzać, czy transport, który wjeżdża, jest zgodny z pozwoleniem pod względem ilościowym i rodzaju odpadów. I tu także tego nie przypilnowano, z różnych względów: np. wagi na przejściach granicznych nie były zalegalizowane albo były zepsute. Ponadto celnicy wpuszczali transporty bez pozwoleń lub wpuszczali transport większy, niż przewidywało pozwolenie - mówił wicedyrektor. Dodał, że różnice mogły sięgać nawet kilku ton.
Rzecznik Służby Celnej Witold Lisicki poinformował, że raportu NIK nie zna i nie może się do niego ustosunkować.
Kontrole zaniedbał też - według NIK - Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ). Zdaniem Gadosa, na kilkaset pozwoleń na wwóz odpadów wydanych przez GIOŚ, tylko 27 zostało skontrolowanych.
Inspektorat powinien monitorować transporty pod względem ilości i rodzaju, a także sprawdzać, gdzie trafiały potem te odpady, czy były utylizowane i w jaki sposób.
Według NIK, Inspektorat zezwalał na przywóz odpadów do Polski, nie pytając wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, czy zgadzają się na ich utylizację u siebie.
- To także zostało zaniedbane. W rezultacie nie wiadomo, co się stało z tymi tonami nieskontrolowanych odpadów. Czy trafiły za granicę, do lasu, zakopano w ziemi czy wyrzucono je do rzeki - dodał.
Jak wyjaśnił PAP w poniedziałek Naczelnik Transgranicznego Przemieszczania Odpadów GIOŚ Włodzimierz Garczyński, w okresie, który kontrolowała NIK (od 2004 roku do połowy 2007), GIOŚ nie miał możliwości skutecznego egzekwowania informacji, gdyż nie było to zapisane w prawie.
Garczyński podkreślił, że m.in. to stało się powodem uchwalenia nowej ustawy o międzynarodowym przemieszczaniu odpadów, która weszła w życie 12 lipca 2007 roku. Nowe przepisy umożliwiają nakładanie kar pieniężnych na podmioty, które nie wypełniają obowiązku informowania GIOŚ o planowanej wysyłce odpadów lub też o ich przyjęciu i sposobie przetworzenia.
Według naczelnika, NIK stawiając zarzuty Inspektoratowi ma o tyle rację, że GIOŚ nie do końca w tamtym okresie mógł sprawować kontrole.
W każdym z tych trzech krajów kontrolę przeprowadziły właściwe urzędy. Podobne zaniedbania stwierdzono także na Słowacji i Ukrainie. Podane dane dotyczą wyłącznie strony polskiej, ale NIK posiada także dane z Ukrainy i Słowacji.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: NIK: hutnicze odpady z Ukrainy i Słowacji trafiały do Polski