Skomentuj 
Podziel się!
Udostępnij
Twittnij
Wyślij
Drukuj
Jeśli nic się nie zmieni za dwa miesiące zakład stanie, a 4,5 tysiąca pracowników nie dostanie pensji. - Sytuacja jest katastrofalna - przyznają związkowcy i parlamentarzyści
- W 2006 r. stocznia odnotowała stratę w wysokości 112 mln zł, w tym będzie ponad dwieście milionów. Do tego trzeba dodać nierentowne kontrakty, których realizacja będzie nas kosztować 800 mln zł - wyliczał szef zakładowej Solidarności Andrzej Antosiewicz.
Reanimacji wymaga też "skrajnie niebezpieczne dla pracowników" zaplecze techniczne. Od 2002 r. prawie nie inwestuje się w utrzymanie sprzętu. To według Antosiewicza oznacza konieczność zainwestowania kolejnych 800 mln zł.
- Wybijmy sobie z głowy to, że ktoś kupi firmę z takimi zobowiązaniami - podsumował Antosiewicz. - Oświadczam z całym przekonaniem: Stocznia Szczecińska Nowa nie nadaje się do sprzedaży!
Faktycznie, zainteresowanie firm szczecińską stocznią jest więcej niż nikłe. Na ofertę wysłaną do 240 firm odpowiedział jedynie podczęstochowski Złomrex. Prezes tej spółki wykluczył jednak możliwość kupna stoczni, jeśli nie zostanie rozwiązany problem nierentownych kontraktów. A armatorzy na razie nie kwapią się do ich renegocjacji - wyjaśnia dziennik.
Tymczasem stoczni już kończą się pieniądze. Dzięki pożyczce z Agencji Rozwoju Przemysłu stoczniowcy przez najbliższe dwa miesiące będą dostawać pensje. - Dziś nikt z nas nie ma odpowiedzi na pytanie, jak ratować 4,5 tys. miejsc pracy - przyznała poseł Magdalena Kochan (PO).
- Myślę, że w ciągu miesiąca rząd będzie miał opracowaną strategię wobec przemysłu stoczniowego - próbował uspokoić Sławomir Nitras (PO).
Na razie jedynym konkretem jest zapowiedziane na środę spotkanie prezesów stoczni ze Szczecina i Trójmiasta z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem. W rozmowie z "Gazetą" Grad zapowiedział też, że rząd zwróci się do Komisji Europejskiej o przesunięcie terminu prywatyzacji do czerwca. Szybkiej prywatyzacji Bruksela domaga się już od dwóch lat. Jeśli rząd polski tego nie zrobi, stocznie będą musiały zwrócić do kasy państwa setki milionów pomocy publicznej, a to oznacza koniec przemysłu okrętowego w naszym kraju.
Wyrwania stoczni z objęć kostuchy nie ułatwia konflikt na linii Solidarność - parlamentarzyści i inne stoczniowe związki. Działacze Solidarności od roku forsują tzw. wariant norweski. Skomplikowana operacja zakłada kontrolowaną upadłość SSN i przejęcie majątku przez norweskie konsorcjum NorskHydro-Statoil. Norwegowie chcą ponoć budować w Szczecinie elementy platform wiertniczych i statków do ich obsługi. Przy wsparciu "S" ten scenariusz chciał przeforsować Krzysztof Piotrowski, były szef stoczni. Stoczniowa Solidarność wciąż uważa, że w obecnej sytuacji to jak na razie jedyna sensowna alternatywa.
- Uważajmy, by kosztem Szczecina nie załatwiono w Brukseli problemów polskiego przemysłu okrętowego - ostrzegł z kolei Zaremba, przyznając, że po odwołaniu ze stanowiska prezesa ARP Pawła Brzezickiego "stocznia jest bez osłony".
Chodzi o wymagane przez Brukselę ograniczenie mocy produkcyjnej. "Zniknięcie" Szczecina oznaczałoby, że żadna z pochylni w Trójmieście nie zostanie zamknięta - przypomniała szczecińska "GW".
Na 14 grudnia Solidarność zapowiada demonstrację na ulicach Szczecina w obronie miejsc pracy.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Stocznia Szczecińska nad krawędzią