- Na dzisiaj nie mamy środków na pensje - przyznaje Arkadiusz Aszyk, członek zarządu stoczni.
Zakład jest kontrolowany przez państwo. Skarb państwa i zależne od niego spółki - Agencja Rozwoju Przemysłu i Korporacja Polskie Stocznie - mają 53 proc. akcji gdyńskiej firmy. Od 2006 r. jej prezesem jest Kazimierz Smoliński, polityk PiS i kandydat tej partii do Sejmu z okręgu gdańskiego - przypomina "Gazeta".
Stocznia ma kłopoty z płynnością od lat, jednak do tej pory udawało się wypłacać pensje w terminie. Wczorajsza informacja, że wypłaty nie będzie, wzburzyła pracowników.
- Przekonywałem ludzi, że się poprawi, że nie warto wyjeżdżać do Norwegii czy Irlandii. Ale się myliłem - mówi "Gazecie Wyborczej" Leszek Świętczak, przewodniczący związku zawodowego "Stoczniowiec". - Zarząd obiecał: pracujcie szybko i zwodujcie statek do 3 października, to armator zapłaci zaliczkę i będą pieniądze na wypłaty. Ludzie uwierzyli. Na wykańczanym statku od spawania było tyle dymu, że gdyby pojawiła się inspekcja pracy, toby się posypały mandaty. Ludzie zdążyli, statek został zwodowany, ale zarząd nie dotrzymał obietnicy.
Na wypłaty potrzeba ok. 16 mln zł. Zarząd firmy liczył na to, że pieniądze zapewni - jak to czyni od miesięcy - Rami Ungar, izraelski armator, główny klient gdyńskiej firmy. Już wielokrotnie pożyczał stoczni pieniądze, aby ta mogła na czas wypłacić pensje pracownikom budującym dla niego statki. Tym razem pożyczył stoczni mniej, niż ta się spodziewała. Dlaczego? Jak się dowiedziała "Gazeta", nie chciał dłużej tolerować sytuacji, w której prywatny armator pomaga stoczni, a państwowi właściciele nie dają jej ani złotówki.
W poniedziałek zarząd przekazał pracownikom, że I rata pensji - 1350 zł - powinna zostać wypłacona do czwartku, a reszta w przyszłym tygodniu.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Stoczniowcy z Gdyni nie dostali pensji